- Weźmiesz ziemniaki, por, jajka – koniecznie! Pamiętaj by wziąć to duże opakowanie jajek! Tak, jeszcze cukier, gruszki, trochę... - kontynuowała bezlitosną litanię. Wywróciłam oczami, zapamiętując kolejne pozycje na liście. Gdy wreszcie skończyła zabrałam kosz na zakupy i ruszyłam na targ.
    Niebo w całości pokryte było szarymi chmurami. Gdzieniegdzie tylko wymykały im się pojedyncze promienie słońca. Otuliłam się szczelnie płaszczem, choć wcale nie było zimno w ten wczesnojesienny poranek. Zamyślona nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do granic miasta. Z apatycznego stanu umysłu wytrącił mnie dopiero niespodziewany szelest w krzakach. Na drogę wypełzł ciemnozielony wąż. Uniósł trójkątny łeb i łypnął na mnie jednym okiem. Zacisnęłam mocniej rękę na uchwycie koszyka, by być gotową do obrony, ale gadzina tylko kiwnęła mi głową i zsunęła się w zarośla po drugiej stronie drogi. Kiwnęła? Ech, złudzenie powodowane zbyt długim bujaniem w obłokach. Poprawiłam włosy i zapięcie płaszcza, po czym ruszyłam prosto na rynek.
    Chodziłam od stoiska do stoiska, coraz bardziej przypominając jucznego muła, niż człowieka. Gdy byłam już w połowie listy usłyszałam syczenie. Mimo to sięgnęłam w stronę wystawionych w koszu porów. Powąchałam warzywo, ciesząc się jego zapachem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wokół niego owinięty jest mały, cienki wąż. Jego czarne, oślizgłe cielsko usiłowało wpełznąć na moją rękę. Odrzuciłam go wraz z warzywem jak najdalej od siebie. Tak się przestraszyłam, że głos uwiązł mi w gardle. Rozejrzałam się, szukając innych gadów, czy nie atakują. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jest ich tu pełno. Owinięte wokół rąk i nóg przechodniów, inne zacieśniają sploty na szyjach niczego niespodziewających się ludzi. Było ich jeszcze więcej, wypełzały z koszy, toreb, skrzyń z towarem, zwisały z dachów i szyldów reklamowych. Krzyknęłam przerażona, upuszczając koszyk. Szturchnęłam go stopą, sprawdzając, czy węże wlazły i tam. Szybkie acz dokładne oględziny samej siebie potwierdziły, że nie ma żadnego z nich na mnie. Zupełnie zdezorientowana okręciłam się wokół własnej osi, starając się ocenić sytuację. Z kieszeni fartucha sprzedawcy wychylił się ciemnozielony gad i wbił kły w rękę ofiary. Nie puszczając go z paszczy oplótł się jakby tłustszym cielskiem dookoła ramienia mężczyzny. Ręka posiniała a jego oczy zaszły bielmem. Zniknął uśmiech z jego twarzy a ruchy stały się wolniejsze.
    Co to za stworzenia? Zwykłe węże tak nie mają! Tuz obok mnie stanęła równie zszarzała kobieta z wężem wgryzionym w policzek. Chcąc jej pomóc złapałam gada i mocno szarpnęłam, odrzucając go za siebie. Miejsce po ugryzieniu momentalnie poczerniało. Z rany roztoczyła się odpychająca woń zgnilizny. Osunęła się na ziemię, łapiąc się za twarz. Skóra odchodziła z niej płatami.
    Wściekły syk odciągnął moją uwagę od makabrycznego widoku. Pogryzieni, jak i ci ludzie bez śladów działania jadu, ruszyli w moim kierunku krzywiąc się i sycząc agresywnie. Wołałam, że to wina węży. Tych strasznych stworów, które przejmują nad nimi kontrolę, ale z moich ust wydobył się tylko bełkot niezrozumiałych słów w języku, którego nie rozpoznawałam. Popchnieto mnie po raz pierwszy. Poszczególni ludzie, których kojarzyłam, scalili się w jednego anonimowego napastnika – rozsierdzony tłum. Wyciągnęłam rękę, by oderwać gada od osoby jeszcze nieukąszonej. Pokazałam jej węża dopiero z niej ściągniętego, zaapelowałam o pomoc , trzeba pomóc tylu osobom, ilu się da. Jednak ponownie wydobyłam z siebie tylko te dziwne, charczące dźwięki. Tylko bardziej rozsierdziłam dziewczynę, w której przed chwilą widziałam szansę na pomoc.
Do pchnięć dołączyły szarpnięcia. Oby nie upaść. Wtedy będę zgubiona. Syki, połączone z atakami ciągle się nasilały. Starałam się wytłumaczyć sytuację, ale nie mogłam porozumieć się z innymi. W oczach pojawiły mi się łzy frustracji.
Ktoś złapał mnie za włosy i mocno odciągnął głowę do tyłu. Ktoś rozerwał mi płaszcz i zerwał chustkę z szyi. Kolejna osoba podsunęła mi fioletowego gada pod twarz. Niewidzące oczy prowokacyjnie szukały moich, by móc okazać chorą satysfakcję. Wierzgnęłam, nie chciałam być taka, jak oni. Niestety jakieś ręce unieruchomiły mnie w żelaznym uścisku. Po moich policzkach już bez zahamowań płynęły łzy bezradności. Podsunięty wąż napiął umięśnione cielsko, szykując się do ataku. Wybił się w powietrze. Zacisnęłam oczy i krzyknęłam.
    Nagle usiadłam. Oddychałam ciężko i ścierałam łzy z policzków. Byłam w domu, we własnym łóżku. Nigdzie ani śladu gadów. Zbadałam dokładnie swoją twarz, nie było na niej śladów po ukąszeniu węża. Słońce za oknem dopiero wstawało. Dzień dopiero budził się do życia. Roześmiałam się z ulgą i opadłam z powrotem na poduszkę. To był tylko koszmarny sen. nabierając głębiej powietrza starałam się uspokoić. Potworne węże i brak możliwości komunikacji. To takie absurdalne. Przecież nie mamy problemu z porozumiewaniem się. Gdybyśmy nie mogli przekazywać sobie wzajemnie myśli i liczyć na zrozumienie z drugiej strony, to musiałoby być w istocie potworne. Podciągnęłam wyżej kołdrę z mocnym postanowieniem, by skorzystać z tych paru godzin snu, które mi pozostały. Poprawiłam poduszkę i szybko znów zasnęłam.
    Ręka zsunęła się z łóżka i zawisła parę centymetrów nad podłogą. Różane promienie słońca nadawały pokojowi onirycznego wyglądu. Na krześle wisiały ubrania naszykowane do założenia. Na biurku leżały książki a na podłodze puchaty dywan. Ciszę przerywało tylko tykanie zegara powieszonego na ścianie oraz cichy syk spod łóżka.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież