Ułożyłam ciężką głowę na poduszce, wzdychając z lubością na myśl o nadchodzącym odpoczynku. Wietrzysko za oknem znęcało się nad drzewem, tym większy komfort czułam otulając się kołdrą. Błysk. Huk. Trzask łamanych gałęzi. Zaczyna się prawdziwa jesienna burza. Jednak nie moje to zmartwienie. Zamykając oczy słyszałam pierwszy szturm kropel deszczu na parapet.

Wyginane niemiłosiernie gałęzie wysokiego wiązu rzucały dynamicznie tańczące cienie na drzwi szafy. Przywodziły na myśl zaciskające się dłonie lub wijące węże. Nie były żadnym z nich. Czerń cieni stawała się coraz intensywniejsza, niemal utkana z samej ciemności.

Błysk. Huk. Kolejny trzask i gałąź uderzyła w okno, wybudzając mnie z płytkiego snu. Czyżby nawet tu nie dane mi było odpocząć? Czarne paluchy na szafie zdawały się sięgać ku mnie, lecz to nie były dłonie. Długie, patykowate, owłosione odnóża dźwigały na sobie tłusty, czarny odwłok. Ogromny pająk wielkości co najmniej źrebięcia wniknął do mojego pokoju, życia, psychiki, stąpając z zaskakującą jak na stwora takich rozmiarów gracją, subtelnie umościł się w rogu sufitu tuż nad łóżkiem.

Czy mam go przepłoszyć? Czy nie reagować i czekać aż gdzieś pójdzie? Udawać, że go nie ma i go nie widzę? Pomysły błyskawicznie przemykały mi przez umysł, potrafiłam jednak tylko leżeć plecami do bestii z szeroko otwartymi oczami, sparaliżowana strachem. Zrobiło się zimniej. Niepewnie zerknęłam przez ramię co robi to zwierzę. Czy szykuje się do ataku? Przebiera odnóżami – przędzie. Będzie plótł pajęczynę? Włochata noga wyciąga się w moim kierunku. Zaciskam oczy najmocniej jak potrafię zapętlona w dziecięcej naiwności, że czego nie widzę, nie skrzywdzi mnie. Dotarł do mnie klekot jego szczypiec i poczułam nacisk na kołdrze. Przełykając łzy strachu wychyliłam się, by spojrzeć niebezpieczeństwu w oczy. Pająk stał obok mnie na kołdrze. Z bliska jego ogromny odwłok oraz sprawne odnóża napawały większym strachem. Ślepia były tak czarne, że aż lśniły granatowym blaskiem. Zaczął pleść. Taniec odnóży zahipnotyzował mnie. Dominowało jednak zaskoczenie. To nie tworzyło pajęczyny tylko otulało mnie kokonem, który sprawiał, że czułam się bezpieczniej. Zimne nitki mojego azylu muskały moją twarz i skórę dłoni. Wykaraskałam się z kołdry i celowo przesunęłam na miękkie posłanie, które tworzył dla mnie pająk. Jak urzeczona obserwowałam jego pełne precyzji ruchy. Nie zauważyłam nawet, że burza za oknem ucichła zza chmur wymykały się pierwsze różowe promyki.

Byłam już w całości pokryta siecią. Słyszałam coraz mniej. Codzienne poranne odgłosy były wytłumione otulającym mnie kokonem. Przestałam tez czuć temperaturę powietrza. To, co wcześniej przywiodło na myśl ciepły koc, teraz przypominało surową, zimną granicę ze szkła, oddzielającą mnie od świata. Nie podobało mi się to. Postanowiłam rozerwać kokon i wrócić do świata.

Postanowiłam. Jednak ciasne sploty mocno mnie trzymały a pasma sieci, początkowo delikatne jak babie lato, zdawały się być stworzone z lodowego włókna. Wysysało ono wszelką energię, wolę walki i pozbawiało mnie sił. Pęta były zbyt ciasne, bym sama mogła się z nich wyrwać. Nici zbyt zimne, absorbujące moją energię, bym była w stanie kogoś zawołać i poprosić o pomoc. Ścianki kokonu zbyt grube, bym umiała je rozerwać. Nie widziałam już cienistego pająka. Czułam jedynie dominującą beznadzieję i ogarniającą mnie apatię.

Nie wiem, ile czasu spędziłam w swym odosobnieniu. Ile rzeczy mnie ominęło. Rozpacz i przestrach, że nie jestem w stanie nic zrobić, kołatały mi się po głowie.

Niespodziewanie poczułam szarpnięcie. Potem kolejne. Czyżby straszny pajęczak przechodził do kolejnego etapu swojego okrutnego planu? Na twarz padł mi ciepły promień światła. Do uszu dotarł głos. Zapomniawszy co znaczy odczuwać, odebrałam je jako ataki na siebie. Zamknęłam oczy i starałam się odwrócić głowę z powrotem w mrok kokonu, by uniknąć kolejnego ciosu. Nie udało się, czułam ciepło i słyszałam dźwięki. Trudno było sobie przypomnieć co to jest. To burza? Szpara w kokonie była już znacznie szersza. Jaskrawe światło raziło mi oczy. Poczułam dotyk na mojej zimnej skórze, palił mnie żywym ogniem. Chciałam się wyrwać i wrócić do pająka. Znów mnie otuli. Ochroni mnie przed światem. Poszukałam go wzrokiem, lecz nigdzie go nie znalazłam. Nie było go na łóżku, w rogu sufitu nade mną ani na drzwiach szafy.

Przyjrzałam się nowemu zagrożeniu. Ktoś mnie przytulał. Ktoś rozrywał kokon, w którym spałam. Ktoś oglądał ściany, po których chodził pająk.

Z każdą chwilą dotyk był coraz mniej bolesny. Światło nie raziło a przynosiło ciepło i pokazywało świat. Krzyki raniące uszy okazały się słowami.

Odważyłam się przyjrzeć twarzom tych osób przebywających wokół mnie.

Nagle rozumiejąc, po prostu się uśmiechnęłam.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież