Pamiętam…
Moją pierwszą świetlicą był klub Stowarzyszenia „Serduszko dla Dzieci”. Byłam wtedy w zerówce. Zawsze po szkole jak mnie mama odbierała to zaprowadzała mnie i mojego młodszego o rok brata na tę świetlicę. Mieściła się ona wtedy z tyłu kościoła – na skrzyżowanie ulicy Wileńskiej i Szwedzkiej – schodziło się schodkami w dół i po lewej stronie były drzwi od „Serduszka”. Pamiętam, że zawsze wstydziłam się zapukać w drzwi i wejść, haha… oj wstydzioch ze mnie był i nadal tak mam choć już w mniejszym stopniu. Na tej świetlicy uczyłam się jeszcze pisać, no i pamiętam jak zawsze prosiłam Adama, żeby rysował mi jakieś wzory („ślaczki”), wtedy sobie siadałam i już byłam zajęta. Pamiętam moje pierwsze zmywanie naczyń. W Serduszku było tak, że jeżeli wykonało się jakiś dobry uczynek, to był taki zeszyt z imieniem i nazwiskiem gdzie się wpisywało za to plusy i na tego kto miał takich plusików najwięcej czekała jakaś nagroda. Była tam taka kanciapka, gdzie trzymano hulajnogi, i jak była ładna pogoda, to brało się hulajnogę, wychodziło się przed kościół i jeździło 10 – 15 minut; dla mnie wówczas to była frajda. Osoby które zapadły mi w pamięci to Jarek, Blanka, Jacek, Kamila, Adam – który najbardziej zapadł mi w pamięć.

Kolonie
Ze świetlicą Serduszka byłam na dwóch koloniach. Pierwszą – w moim życiu – była kolonia do Pyzówki (góry 2002 r.), średnio pamiętam, jak za mgłą, ale zawsze coś. Drugą kolonią była zaś Ochotnica Dolna (też góry 2003 r.), już trochę lepiej ją pamiętam: były wycieczki autokarowe, basen, wyprawy pieszo po górach, śpiewanie piosenek (które grał Jacek, chyba). Były tam również ogniska, konkursy, zabawy z chustą i wiele innych atrakcji. Była taka sala dyskotekowa, gdzie odbywały się potańcówki, tak sobie to pamiętam, ale pamiętam jak wieczorami tzn. po kolacji brało się kocyk, szło się do tej salki rozkładało się kocyk, siadało, albo kładło w koło, a w środku siedziała jedna z Pań (wychowawców kolonii) i opowiadała wymyślone na poczekaniu opowiadania, zazwyczaj jak zaczynała opowiadać, jedynie co słyszałam to „yyy”, „iii”, itd. … chwila moment i już zasypiałam, więc nie pamiętam żadnego opowiadania. Miałam wtedy z osiem lat, a dzieci w tym wieku szybo usypiają, zwłaszcza jak im się opowiada bajeczkę na noc. Rano jak już się budziłam, czasami nie zdawałam sobie sprawy jak się tu znalazłam, takie czary-mary, ale to wychowawcy kolonii nas – dzieci które zasypiały – zabierali na ręce, przenosili do pokoju i kładli spać. Te kolonie i osoby, które poznałam wspominam dobrze. Dzięki temu, że rodzice puszczają małe dziecko samo na kolonie uczy się ono odpowiedzialności, radzenia sobie samemu, a także nawiązywania kontaktów z innymi. Myślę że ja właśnie tego się nauczyłam.

W szkole i w „Otwartych Drzwiach”
W wieku 8/9 lat – druga, trzecia klasa szkoły podstawowej – zaczęłam uczęszczać do szkolnej świetlicy. Teraz mnie to bawi – jak po raz pierwszy jakaś Pani ze szkoły wzięła mnie za rękę, stanęła ze mną przed drzwiami tej świetlicy a ja zaczęłam krzyczeć, wyrywać się, i trochę narobiłam wrzasku bo się bałam. W końcu jak już siłą wciągnęła mnie na tą świetlice, ta Pani tłumaczyła mi łagodnie, że tu jest miło, fajnie, itp. Poprosiła abym rozejrzała się dookoła, usiadła i razem z dziećmi pooglądała bajkę. Usiadłam i strach mi przeszedł.

Rano jak wstawałam, szłam do szkoły i jeszcze przed rozpoczęciem zajęć szłam na jakieś 15/20minut na świetlicę i tam czekałam aż moja Pani wychowawczyni przyjdzie po mnie i inne osoby z mojej klasy. Po zakończeniu zajęć schodziłam do świetlicy i tam odrabiałam lekcję i bawiłam się póki mama po mnie nie przyszła. Jakoś już w czwartej klasie szkoły podstawowej poczułam się trochę starsza od innych i rzadziej już przychodziłam na świetlicę. Wówczas już sama wracałam do domu po zajęciach szkolnych, odrabiałam lekcje i wychodziłam bawić się na podwórko i tak było cały czas dopóki w połowie piątej klasy szkoły podstawowej, moja koleżanka z klasy zapytała czy chcę z nią pójść na świetlicę Stowarzyszenia „Otwarte Drzwi”, na ul. Targową 82.

Na początku jej odmawiałam bo miałam już dość świetlic, jednak każdego dnia w szkole koleżanka namawiała mnie: chodź, przyjdź i w końcu dałam się namówić. Na początku jak weszłam do bramy przy ul. Targowej 82 i zobaczyłam z daleka grupkę dzieci stojących i czekających – jak to ja – bałam się podejść do nich i myślałam „po co ja tu przyszłam, lepiej będzie jak pójdę do domu”. Nie potrafiłam przełamać strachu i wstydliwości, postanowiłam że zaczekam w tej bramie aż moja koleżanka do mnie podejdzie – chciałam jej powiedzieć, że nie chcę tu chodzić – ale w końcu wszystkie dzieci ruszyły w stronę bramy wraz z moją koleżanką, która podeszła do mnie i powiedziała, że mają akurat wycieczkę do kina „Femina”. Dałam się namówić, poznałam kierowniczkę i wychowawcę świetlicy panią Ewę – przesympatyczna i miła osoba. Po wycieczce, pani Ewa porozmawiała ze mną, czy mi się podoba, czy chcę chodzić, że fajnie, dużo się dzieje; zgodziłam się.

Na tej świetlicy były prowadzone przeróżne i liczne zajęcia plastyczne (tworzenie, lepienie, składanie), konkursy, pisaliśmy i wymyślaliśmy wiersze/piosenki, mieliśmy wycieczki do kin, muzeów, teatrów. Zbliżały się akurat wakacje i ze świetlicy była organizowana kolonia, na którą pojechałam.

Morze, góry i Zidane
Morze, Dźwirzyno, 2007 rok. Moje pierwsze wrażenie to po prostu „wow”! Od razu mi się tam spodobało. Po kolacji, poszliśmy wszyscy grupą „na zachód słońca”, do morza było jakieś 200 metrów. Każdego dnia mieliśmy plan zajęć, co robimy, gdzie robimy, i jakie są wycieczki. Było bardzo ciekawie i fajnie przyznam, zero nudy. Do miasta mieliśmy bliziutko, w pobliżu dużo sklepików, maszyn do gier, maty do tańczenia, gokarty. Na terenie naszego ośrodka znajdowały się boiska: do siatkówki, piłki nożnej i koszykówki. Naprawdę było co robić! Wspominam tę kolonie do dziś bardzo dobrze, jedna z najlepszych koloni na jakich byłam. Po powrocie cały czas uczęszczałam na świetlicę, gdzie mieliśmy prowadzone zajęcia socjoterapeutyczne, a to zaraz poznawaliśmy nowych ludzi, którzy do nas przychodzili, nowych wolontariuszy, i jak wspominałam wcześniej, wycieczki tu i tam. Jak nadchodził okres świąt świetlica organizowała występ dla dzieci i tzw. paczki. Każdy z nas pisał list do Św. Mikołaja, i te listy były przekazywane pewnym osobom. Gdy nadchodził dzień rozdania paczek, to większość dostawała to co miała napisane w liście. Później nadszedł okres ferii zimowych i wraz ze świetlicą wyjechaliśmy w góry do Piwnicznej Zdrój (2008 rok). Spędziliśmy tam tydzień. Niesamowity wyjazd: zabawy na śniegu, szaleństwa, konkursy.

Minęło pół roku, i już były kolejne wakacje, kolejny wyjazd, też nad morze, tym razem do miejscowości Dąbki (2008 rok). Powiem krótko, było super!

Nie wiem jak „Otwarte Drzwi” to zrobiły, ale zorganizowali nam spotkanie z francuskim piłkarzem Zinedinem Zidanem, który grał z nami – dziećmi – na boisku, które mieści się przy ul.Targowej 82. Było mnóstwo reporterów, w sumie się nie dziwię. Zidane podpisał się sprejem pod graffiti o tytule „Uwierz w swoje marzenia” – zrobiło to na mnie wrażenie, i do tej pory robi.

Podsumowując
Świetlica Stowarzyszenia „Otwarte Drzwi” i inne świetlice na które uczęszczałam dały mi spore możliwości, a przede wszystkim to, że miałam gdzie spędzać i jak spędzać czas po szkole, także osoby które poświęcały nam czas – wychowawcy, wolontariusze. Dzięki czemu nie wpadałam w złe towarzystwo i z tego bardzo się cieszę. Nauczyłam się współpracy i kontaktu w grupach, z dziećmi i dorosłymi ludźmi. Poprzez zajęcia dużo się nauczyłam, zapamiętałam, dzięki czemu lepiej zdaję sobie sprawę z różnych rzeczy. Mam dobre kontakty z osobami, które poznałam w świetlicach, z czego też się cieszę, bo nie lubię zapominać o fajnych i ciekawych osobach. Dzięki świetlicom mam najlepsze wspomnienia, które utkwiły już na zawsze w mojej pamięci – wyjazdy, kolonie! Bez tych wspomnień moje życie byłoby mniej kolorowe, szare/nijakie.

Świetlice dają dzieciom – przede wszystkim – wspomnienia i nadzieję. Można choć na chwile zapomnieć o wszystkim… uczestniczyć w zajęciach, rozmawiać z innymi, angażować się w ciekawe projekty. To zawsze daje spore możliwości rozwoju, chroni przed „stoczeniem się, lub zboczeniem z drogi”.
Ujmując krótko: świetlice to jedno z najlepszych wspomnień jakie mam. Uwierzcie, naprawdę fajnie mieć takie wspomnienia!

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież